Apel
Nad Oświęcimiem słońce wschodzi
różową smugą jasną.
Stoimy w rzędzie, starzy i młodzi,
nad nami gwiazdy gasną.
Stoimy tak w porannym apelu
co dzień w pogodę czy słotę
i tylko widać na twarzach wielu
rozpacz, ból i tęsknotę.
Ach! Jeszcze taka szara godzina,
w mym domu dziecko płacze.
Może mnie moja Mama wspomina?
Czy ja ją jeszcze zobaczę?
Mile pomarzyć, że teraz może
najdroższy mój o mnie myśli,
a jeśli, nie daj, o dobry Boże
„oni” po Niego też przyszli?
A wszystko dzieje się pięknie, dalej
jak na filmowym seansie…
tu niedaleko, u zbiegu dwóch alej
zajeżdża ktoś na dyliżansie.
I zeskakuje zwinnie, powoli
w błękitnych mundurach „auwzjerki”.
My zamieniamy się nagle w słup soli
w nicość, w bezsens, w numerki.
Po tym nas liczą z dumną pogardą
one, te z wyższej rasy.
Te są niemiecką awangardą!
Liczą to bydło w pasy.
I nagle, zadrgasz jak prądem rażona
i błyśnie myśl jak rakieta!
Bo przecież ona, to także matka lub żona –
Kobieta – i ja kobieta.
Jest w każdym filmie ktoś sensacyjny.
Achtung! Równać na przodzie!
Moment ultrakulminacyjny!!
Lagerkomendant jedzie.
Czy to możliwe, że człowiek tak podły?
Gwizdek, i chwila ciszy.
Gorące do Boga wznosimy modły,
Boże! Ty nas na pewno usłyszysz!
Słońce już wyżej stoi na niebie
różową, jasną smugą –
Boże! My tak błagamy Ciebie –
Czy prawda, że to już niedługo?